23 sie 2015

GO


Czasami musi zejść do piekła w wyobraźni,
aby nie trafić tam w rzeczywistości...
S. Kane


Deszcz przybrał na sile, dając mi znać, że to koniec mojej wycieczki.


Zapowiadała się bardzo długa i deszczowa jesień. Ciężkie chmury nie dawały się przebić promieniem słonecznym nawet w najmniejszym stopniu. Ludzie byli rozdrażnieni ciągłą niepogodą i ponurą atmosferą. Nikomu się nic nie chciało, a wstawanie z łóżek stało się jeszcze trudniejsze.
Mimo wszystko ja czułam się dobrze. Co prawda rano piłam dwie, zamiast jednej kawy, ale mój nastrój był w porządku. Czasem bałam się o to, czy moje serce aby nie woła o pomoc, tak samo jak ciśnienie, ale po południu, kiedy znów upijałam łyk espresso przed spotkaniem z Sabaku, kompletnie o tym zapominałam. Zabrałam potrzebne dokumenty i podążyłam do pokoju Gaary.
Wtedy nic mi już więcej nie powiedział. Musieliśmy szybko dojść do naszej grupy, ponieważ nagle zaczęło lać, a później Hidan cały czas był gdzieś w pobliżu. Czułam się przez niego osaczona, tak samo jak i Sabaku, który jedynie wysyłał mordercze spojrzenia siwemu.
Zapukałam w drewniane drzwi i weszłam, nie czekając na zaproszenie. Mężczyzna siedział na podłodze oparty o ramę łóżka, co chwila odbijając małą gumową piłeczkę o ścianę. Nie raczył obdarować mnie nawet spojrzeniem czy jakimś mruknięciem. Nadal nie mogłam się przyzwyczaić do jego lekceważącej postawy. Zaśmiałam się w duchu, siadając przy mini stoliku. Niechcący ziewnęłam, chociaż przez chwilą ponownie wlałam w siebie kofeinę.
- Lubię jesień - stwierdził, nie przerywając swojego treningu z piłeczką.
- Lubisz być zmęczony? - zapytałam, odkładając wszystkie dokumenty na bok, kiedy tylko wpisałam datę i temat spotkania, który z resztą i tak był jedynie dla picu. Nigdy nie omawiałam z czerwownowłosym, tego co powinnam, ponieważ on mi na to nie pozwalał. Podparłam głowę ręką.
- Nie. Na mnie to nie działa, te całe zmiany. Na dobrą sprawę to przecież wszystko leży w psychice, nieprawdaż, pani doktor?
- Nie do końca. Temperatura ma na nas wpływ, pory roku również - ziewnęłam po raz kolejny, na co Sabaku prychnął lekceważąco.
- Może tak, może nie. To jest jedynie jedna z wielu wymówek ludzi.
- Wymówek? - zaczęłam się gubić w jego toku myślenia.
- Nie zrobię tego, bo jest za gorąco. Nie zrobię tego, bo jest za zimno, albo za wietrznie, albo za mokro, albo jest zbyt idealnie, żeby marnować taką pogodę na właśnie zrobienie tego czegoś - tłumaczył obojętnie.
- A co to ma do jesieni?
- Na jesień to wszystko wychodzi. Wtedy najbardziej widać podział u ludzi na słabych i silnych. Większość wtedy okazuje się miernotą, masą bez wyrazu, chociaż wcześniej całkiem dobrze rokowali - złapał piłkę i ścisnął ją w prawej ręce, aby zaraz wziąć ją w drugą i ponownie zacząć odbijać. - Tylko niewielka cząstka jest naprawdę potężna.
- I skoro ciebie nie łapie ta melancholia związana z jesienią, to uważasz, że jesteś potężny - zaśmiałam się. Sabaku jedynie rzucił mi pogardliwe spojrzenie. Nie zrobiło to na mnie wrażenia. Sztuczki pokazywane wiele razy w końcu się nudzą.
- Nie dałaś mi skończyć - zauważył oschle.
- Więc słucham dalej, filozofie.
- Na jesień wychodzi prawda. Wszystkie kłamstwa często zostają odkryte, dlatego ją lubię - mruknął.
Wstałam z krzesła i podeszłam do ściany, o którą Sabaku odbijał piłkę. Po chwili trzymałam ją już w ręce. Gaara westchnął i podniósł się z podłogi. Chwilę stał przy mnie, mierząc mnie wzrokiem, a przy tym delikatnie, prawie nie zauważalnie się uśmiechając. Zaraz jednak usiadł na łóżku.
- Skoro mówimy już o swoich ulubionych porach roku, to ja wyznam, że wolę wiosnę. Na jesień wszystko obumiera, a na wiosnę rodzi - zagaiłam wesołym tonem. Było mi dzisiaj bardzo do śmiechu i sama nie wiedziałam, co to wywoływało. Może fakt, że w końcu Utakata wracał do domu działał na mnie tak rozweselająco. Cóż, stęskniłam się za nim.
- Dziwnie się zachowujesz - zauważył i zaczął targać swoje włosy. - I nie powiedziałem, że jesień jest moją ulubioną porą roku. Stwierdziłem, że ją jedynie lubię - sprostował, ponownie zaczepiając na mnie swoje lazurowe spojrzenie. Tęczówki dziwnie komponowały się z tymi ognistymi włosami.
- Więc skoro już o tym mówimy, to jaka jest ulubiona? - teraz ja zaczęłam odbijać piłkę.
- Zima, ale to nie o tym chciałaś rozmawiać, prawda?
- Sam przypomniałeś - spoważniałam, jednak nie przerwałam czynności. Takie odbijanie uzależniało, poza tym musiałam jakoś rozładować stres, który powoli narastał.
- Bo i tak nie ominąłbym tego tematu. Nie ma co przedłużać - stwierdził beznamiętnie i przyjął pozycję leżącą.
- Więc zaczynaj.
- Nie usiądziesz? - zapytał, na co zaśmiałam się.
- Może jeszcze zaproponujesz mi kawy albo herbaty? Słodzę dwie łyżeczki - zironizowałam - Gaara, mów.
- Powiedz mi najpierw, czy zauważyłaś coś dziwnego w tym miejscu? - zapytał.
- Nie - odpowiedziałam niepewnie, ale po chwili zastanowienia, pewniej powtórzyłam wypowiedziane słowo.
- Sam wysłałem tutaj Matsuri - westchnął ciężko. Domyślałam się, jak trudno jest mu o tym wszystkim mówić. Potrafiłam sobie wyobrazić, co teraz przeżywa, kiedy wszystkie wspomnienia ponownie do niego wracają. Za każdym razem, kiedy one powracały, cierpiał tak samo. Ból po stracie kogoś, kto jest dla ciebie ważny, nigdy nie mija. Może być jedynie lekko znieczulony przez czas, ale pustka zostaje.
- Przez dwa lata staraliśmy się o dziecko, chociaż ja go nigdy nie chciałem. Jednak kochałem Matsuri i chciałem jej szczęścia.
Usiadłam pod ścianą i w milczeniu zaczęłam słuchać.
- Po tych dwóch latach zaczęliśmy się kłócić. Któregoś razu powiedziałem jej parę słów za dużo w tym to, że nigdy nie chcę mieć z nią dziecka. Ona była delikatna, kolejne kłótnie raniły ją jeszcze bardziej. Ja ją raniłem, a kiedy to zrozumiałem było trochę za późno. Popadła w dość głęboką depresję. Wysłałem ją tutaj na odpłatne leczenie. Chciałem, żeby jak najszybciej z tego wyszła, dlatego zdecydowałem się na Akatsuki. Chociaż nie do końca pojmowałem, że to jest szpital dla ludzi, którzy raczej nie mają zbyt dużych szans na powrót do normalnego życia - przerwał na chwilę. Wstałam i przeniosłam się na krzesło, aby móc go lepiej obserwować. Wpatrywał się tępo w sufit.
- Wszystko szło do jakiegoś czasu naprawdę dobrze. Stan Matsuri poprawiał się z dnia na dzień, no i nasze relacje znów były takie jak powinny być - przetarł twarz dłonią, zrobiłam to samo. Było mi go cholernie żal. - Matsuri może była delikatną osobą, ale niestety też ciekawską i dbającą o sprawiedliwość, i prawość. Kiedy była już prawie całkiem zdrowa, chciała pomagać innym. Więc chodziła po korytarzu i rozmawiała z ludźmi. Mówiła mi, że niektórzy zachowują się dziwnie nawet jak i na pacjentów. Żądali cały czas leków, które dostawali dożylnie na osobności. Mats zaczęła węszyć no i wywęszyła…
- Co?
- Narkotyki, Sora - spojrzał na mnie z kwaśną miną, a zaraz znów wrócił do oglądania sufitu.
Zatkało mnie. Otworzyłam usta, aby upomnieć Gaarę, że to nie są żarty. I to nie były żarty. Mówił poważnie, chociaż przez chwilę jeszcze wierzyłam, że zaraz powie prima aprillis, ale nadzieja i wiara malała z każdą sekundą. Nie docierało to do mnie. Jak, narkotyki w szpitalu? Jak to słowo mogło tu w ogóle istnieć. Złapałam się za głowę, próbując jakoś uspokoić natłok myśli.
- Nie… - mruknęłam jedynie, chociaż chciałam powiedzieć, że nie rozumiem.
- Zaczęła węszyć aż za bardzo, a tajniakiem to ona nie była. W ciągu tygodnia Orochimaru zorientował się, że Matsuri próbuje zebrać na nich dowody…
- I? - nie chciałam dopytywać, jednak robił zbyt długie przerwy między wypowiedziami, zdaniami i słowami. W głowie natłok myśli sprzed chwili, został zastąpiony nieograniczoną pustką, która pochłaniała wszystkie wyrazy wypowiadane przez Sabaku z niewyobrażalną mocą, próbując gdziekolwiek je poukładać, aby w końcu miały jakieś logiczne wytłumaczenie.
- Ostatniego razu gdy się widzieliśmy tutaj, dała mi małą próbkę czegoś, co zdołała dorwać. Kazała mi to zbadać i zawiadomić prokuraturę. Wierzyłem jej, więc tak też postąpiłem. Narkotyk został zbadany, teraz można go dostać pod nazwą violina*, silnie uzależnia, działanie podobne do kokainy, tylko mocniejsze. Kiedy już byłem pewny, udałem się do jednego z lepszych prokuratorów, z którym nasza komenda jest związana od lat.
- Czyli do kogo?
- Fugaku Uchiha, nazwisko znajome? - wstał z łóżka, aby wziąć piłeczkę. Ponownie usiadł, tym razem na przeciw mnie i zaczął ją nerwowo ściskać. Wpatrzony w dół na swoją zaciśniętą pięść, wyglądał jak człowiek, który żyje tylko nadzieją, że ten dzień będzie jego ostatnim. Pochmurny wyraz twarzy na tle zimnych, śnieżnobiałych ścian oraz sama atmosfera szpitalu psychiatrycznego potrafiła złamać i tych potężnych ludzi. Milczałam, wpatrując się w jego osobę, chcąc ponownie ujrzeć jego tęczówki. Zajrzeć w głąb duszy i znaleźć tą małą iskierkę zapomnianego uczucia bycia potrzebnym na tym świecie. Odszukać zgaszone szczęście i radość, które trzeba było w jakiś sposób na nowo rozpalić. Tylko właśnie, w jaki sposób?
Sora, nie bądź głupia. Sabaku nie jest typem człowieka, który mówi, aby się jedynie wyżalić. On ból może kryć w sobie aż do końca swych dni. Dostaje te wszystkie informacje od niego tylko dla tego, ze widzi jakąś szansę. Ukazało mu się światełko w tunelu, którym jestem ja, jakkolwiek to narcystycznie nie zabrzmi. Zostałam przez kogoś doceniona, a i zarazem przez to zmuszona do działania. Na pewno nie mogłam zostawić tego tak sobie.
- Ojciec Sasuke i Itachi’ego - odpowiedziałam po dłuższej przerwie, na którą Gaara nawet nie zwrócił uwagi - On nie powinien być już dawno na emeryturze?
- Dawno to mało powiedziane. Kiedy miał na nią przechodzić, stwierdził, że on nie może żyć bez pracy. Pozostanie więc na swoim stanowisku, aż śmierć go zabierze. Jest zbyt potrzebny i on dobrze o tym wie.
- Rozumiem. Mają układy przez rodzinę Uchihów, która jest kurwa wszędzie - warknęłam.
- Policja, psychiatryk, prokuratura i pewnie gdzieś jeszcze, bo rodzina całkiem spora - mruknął, jakby opowiadał właśnie co jadł na obiad. Ja niemal cała zaczęłam się gotować, kiedy w końcu wszystko zaczęło się układać w jedną całość. On jednak w swoich myślach pewnie przeżył to nie raz. Był opanowany, ale nadal przygnębiony przeszłością, która stała się jego teraźniejszym koszmarem.
- Fugaku powiadomił Akatsuki, kiedy tylko mu o tym powiedziałeś - zgadywałam, chociaż nie zabrzmiało to jak pytanie. Dalszy ciąg tej opowieści był pewny, jednak musiałam być pewna swoich myśli. Sabaku kiwnął głową, dalej nie dając mi zajrzeć wgłąb lazurowego spojrzenia.
Przymknęłam oczy.
- Co zrobili Matsuri? - zapytałam przepełnionym żalu głosem, a zaraz potem położyłam swoją dłoń na ustach. Nadal nie otwierałam oczu, bałam się, że popłyną mi łzy. Nie ze smutku, ani nawet nie współczucia. Gorzkie krople nienawiści do świata, ludzi i zwłaszcza tego miejsca.
Kiedy w końcu je otworzyłam, by ponownie spojrzeć na Sabaku, w końcu napotkałam jego wzrok. Akurat teraz, gdy nagle zmieniłam zdanie i nie chciałam by nasze spojrzenia się skrzyżowały.
- Zabili ją, nie wiesz? - sarknął ze zgrozą w oczach. Chwilę wpatrywałam się w niego, aby zaraz ukryć twarz w dłoniach, a Gaara ciągnął. - Pacjentce Matsuri Suriko po spotkaniu z Gaarą Sabaku stan ponownie uległ pogorszeniu. Po dwóch dniach doktor Deidara Douhito znalazł Suriko w pokoju 56, martwą - przerwał, a ja nie zmieniałam pozycji. Kiedy zrozumiał, że ja sama już nie dam rady zadać więcej pytań, westchnął i mówił dalej: - Użyli sznurka od bluzy i powiesili ją na klamce. Oczywiście wszystko ładnie upozorowane na samobójstwo. W końcu człowiek z potężną depresją i wyobraźnią jest zdolny do wszystkiego. Sekcja, której się domagałem również to potwierdziła. Samobójstwo.
- Dlaczego Orochimaru. Dlaczego akurat jego zabiłeś? - zapytałam cicho.
- Bo to na dobrą sprawę jego nakryła i to on się zorientował, że Mats węszy. Powiedziała mi o tym. A zabiłem go, bo… Gdy się zorientowałem w jakim ścierwie żyję, i jak gówniani są ludzie, miałem ochotę powystrzelać wszystkich w koło, ale skupiłem się na nim. Zrobiłem to dla niej - wyrzucił piłkę za siebie.
Trawiłam wszystko to, co mi powiedział. W końcu zabrałam dłonie z twarzy i krzywo się uśmiechnęłam.
- Czy oni robią to nadal? - powoli zaczynałam się łamać.
- A jak myślisz? Wszystko na tym świecie się kręci albo koło pieniędzy, albo koło władzy - zironizował. - Teraz pewnie mają już coś nowego, bo violina obiegła rynek zanim tu trafiłem.
- I ty, kurwa mówisz o tym tak spokojnie? - lekko podniosłam głos ze zdenerwowania, chociaż to nie na nim powinnam się wyżywać. Nie wiedziałam które moje ja pęknie pierwsze. To sfulstrowane, wypełnione energią gotową zabijać, czy to przepełnione żalem i bezradnością.
Na jego twarzy pojawił się kwaśny uśmiech, po czym pokręcił lekko głową z dezaprobatą.
- Powiedz mi Sora, w co wierzysz? W Boga? - sarknął.
- W dobro, do cholery - syknęłam, nie rozumiejąc jego nagłej zmiany tematu.
- To przestań być naiwna - rzucił chłodno. - Ja kiedyś wierzyłem w sprawiedliwość i też byłem głupi, może nadal jestem - prychnął, spoglądając w bok. - Bóg ci nie pomoże, świat nie jest sprawiedliwy, a dobro nie zawsze wygrywa. Zawsze jednak wygrywa silniejszy i tego możesz być pewna. Nie jest ważne czy jest zły czy dobry. Jest silniejszy i to wystarcza,  aby zwyciężyć. Rozumiesz? Siedząc tutaj i tak nic nie mogę zrobić, więc dlaczego mam tracić nerwy przez coś, na co nie mam wpływu.
Wstał i zakręcił się po pokoju. Mogłam jedynie domyślać się o czym teraz rozmyślał. Być może teraz żałował, tego, co powiedział. Zastanawiał się nad konsekwencją swoich słów. Po kilku głębszych oddechach również podniosłam się z krzesła i przetarłam dłonią oczy, które mimowolnie zrobiły się wilgotne.
- Dość wrażeń jak na jeden dzień - wypuściłam powietrze, którego w płucach było całkiem sporo.
- Tak. Powinnaś już iść - stwierdził sucho, otwierając szafę i wyciągając z niej czarną koszulkę.
Podeszłam do drzwi, jeszcze raz zerknęłam na przebierającego się Sabaku, po czym wyszłam bez pożegnania.


Sałatka była gotowa. Stek właśnie się dosmażał, a piekarnik z ziemniakami w środku zaczął denerwująco pikać. Szybko wyjęłam grubo pokrojone, złociste plastry, przekładając je na głęboki talerz. Wyłączyłam kuchenkę i zaraz włożyłam stek. Wszystko zaczęłam przenosić do salonu na stół, ładnie układając. Podeszłam do barku, chwilę zastanawiając się, czy powinnam wziąć białe czy czerwone półwytrawne wino. Wzięłam białe, ale zaraz wróciłam po drugie i na stole ukazały się dwie butelki. W końcu usłyszałam trzask zamka.
- Cześć - rzucił z przedpokoju. Jego głos nie był za miły, ale było stanowczo za wcześnie, aby analizować jego humor. Czekałam aż wejdzie do salonu, ale zanim się to stało, otworzyłam czerwony trunek.
- Zrobiłam kolacje - uśmiechnęłam się ciepło, kiedy ujrzałam jego twarz. Spokojną, bez uśmiechu, ale nie złą. Spojrzał na mnie przelotnie, aby zaraz zbadać posiłek, który za chwilę miał zjeść. Podszedł do stołu od drugiej strony, aby usiąść na przeciwko mnie.
- Dziękuję. Miłe powitanie - mruknął i teraz już wiedziałam, że nadal tkwiliśmy w martwym punkcie. Sytuacja wcale się nie poprawiła, a kolacja nie mogła tego naprawić.
- Starałam się - powiedziałam ponuro, nakładając na talerz sałatkę.
Nic już nie odpowiedział. Zaczęliśmy jeść w milczeniu. Siedziałam jak na szpilkach, co chwila rozważając wyjście z pokoju i zaszycie się w sypialni pod kołdrą. Chciałam dobrze, a i tak wychodziło źle. Starałam się, naprawdę próbowałam jakoś nas pogodzić, a on tego nie dostrzegał, albo nie chciał dostrzegać. Jedynie jadł, nie zwracając uwagi na moje mozolne krojenie mięsa i bawienia się widelcem. Zanim on wypił jedna lampkę wina, ja właśnie nalewałam sobie trzecią kolejkę.
- Słuchaj… - zaczęliśmy w tym samym momencie, tylko ja z bardziej zdenerwowanym głosem. Dałam mu dojść do słowa.
- Dużo o nas myślałem - powiedział i w końcu raczył na mnie spojrzeć. Zaczynałam obawiać się tego, co ma mi do powiedzenia.
- I? - zrobiłam naburmuszoną minę, a na widelec nabiłam kolejnego przypieczonego ziemniaka.
- Stęskniłem się i to cholernie - wyznał z nikłym uśmiechem na ustach. - Nienawidzę twojej roboty i uwierz mi nie spocznę, dopóki z niej z rezygnujesz.
- Możemy dziś nie poruszać tego tematu? - spytałam wstając od stołu. Rozpuściłam włosy, które miałam wcześniej związane.
- Ale wrócimy do tego jeszcze - pogroził palcem, również wstając.
Zarzuciłam ręce na jego barki, spoglądając z chytrym uśmiechem. Zaczynałam żałować, że nie założyłam lepszej bielizny. Patrzył na mnie z góry, pełnym pożądania wzrokiem. Zaraz poczułam jak jego dłonie oplatają się wokół mojej talii, aby przysunąć mnie bliżej siebie i zmniejszyć przestrzeń dzielącą nasze ciała. A właściwie to kompletnie ją zniwelować, przez co w końcu mogłam poczuć jego ciepło. Zaplotłam ręce na jego szyi.
- To ile miałeś tam tych kobiet? - zapytałam zadziornie, składając niewinny pocałunek na jego szyi. Zamruczał, zaraz potem śmiejąc się z moich podejrzeń.
- Zaczekaj, muszę sobie przypomnieć, żeby cię nie okłamać - powiedział poważnym tonem, spoglądając gdzieś w górę i ściągając śmiesznie brwi, przez co na czole powstało pare zmarszczek. Zaraz jednak ponownie mogłam cieszyć się jego miodowymi tęczówkami, wpatrzonymi w moje, a twarz ponownie rozpromieniała. Poczułam jak jego lewa dłoń schodzi nieco niżej, zatrzymując się na pośladku.  Zaraz poczułam ukłucie, na co syknęłam. Ten cham mnie uszczypnął.
- Około dziesięciu tych panienek było - rzucił. - Chcesz z nimi rywalizować? - zapytał.
- Też mi coś, alvaro. Za wysokie progi na twoje nogi. To ty musisz się postarać - prychnęłam, a wtedy poczułam mocniejsze uszczypnięcie.
- Zaraz ci oddam - syknęłam, na co uśmiechnął się łobuzersko.
- Czekam na to - odparł szczerze.
Jego druga dłoń zsunęła się i spoczęła na tyłku. Podniósł mnie, a ja żeby mu pomóc, oplotłam jego ciało nogami. Teraz to ja mogłam patrzeć na niego z góry, chwilę mierzyliśmy się, kto dłużej wytrzyma, nie odwracając wzroku, jednak po paru dłuższych sekundach skapitulowałam, aby móc go całować. To nie była zwykła namiętność. Nagle wybuchnęło całe napięcie to złe i dobre, które zdążyło maksymalnie narosnąć w przeciągu tych parunastu cichych dni.
Kiedy przerwaliśmy, oboje ciężko dyszeliśmy, ale to tylko zachęciło nas do dalszej zabawy. Zaczął powoli wychodzić z salonu, chcąc dostać się do sypialni i do wielkiego stęsknionego miłości łóżka. Rzucił mnie na nie, po chwili opadając na moje ciało. O bieliźnie zapomniałam, ponieważ w mgnieniu oka Utakata się jej pozbył.
- Żołnierzu, masz poważną misję do wykonania - szepnęłam mu do ucha, lekko nadgryzając jego płatek. Bardziej nie musiałam go zachęcać.


- Musisz iść? -spytał niemrawo nadal leżąc nagi w łóżku. Uśmiechnęłam się do niego przelotnie, zakładając drugą skarpetkę na nogę.
- Do weekendu jeszcze chwila - rzuciłam.
- To naciesz się tymi ostatnimi dniami w tym wariatkowie - sarknął.
Spojrzałam na niego ze zgrozą w oczach.
- Ja nie żartuję.
- Dobra, dobra. Porozmawiamy jak wrócę, tymczasem muszę spadać.


Shiokami czekała na mnie pod szpitalem, jak mówi, od pół godziny. Musiałam chwilę zostać po pracy, ponieważ parę dokumentów się nie zgadzało, musiałam to uporządkować. Dziś nie szłam do żadnego swojego pacjenta, dlatego kończyłam wcześniej niż zwykle. Raz asystowałam Kisame przy podawaniu leku. Na jego szczęście podawał młodej kobiecie jedynie witaminy, których miała za mało w organizmie.
- Więc gdzie chcesz iść? - zapytała, kiedy wsiadłam do auta.
- Może jakiś fast food? - zaproponowałam, na co się uśmiechnęła.
- Więc kierunek KFC. Zapnij pasy, bo ci mandat wlepię.
- Przecież nie pracujesz w drogówce, a poza tym nie jesteś na służbie.
Wyjechałyśmy z miasta, aby udać się do restauracji KFC przy jednej z tras. Zawsze mogłyśmy zjeść kubełek w tych ulokowanych w galeriach handlowych, albo gdzieś w centrum miasta, ale obydwie nie lubiłyśmy natłoku ludzi. Dlatego niewielka knajpka fast foodu przy krajówce idealnie się nadawała. Jedli tam jedynie tirowcy, których i tak za dużo nie było.
- Czyli mówisz, że z Utakatą już w porządku - zaczęła, kiedy skończyła jeść i wytarła ręce w białą chusteczkę. Czerwonej nawet nie dotykała, nienawidziła tego koloru.
- Można tak powiedzieć - uśmiechnęłam się znacząco. - Jednak temat nie jest do końca zamknięty. Cały czas naciska na tę moją robotę i nie chce odpuścić.
- Więc może powinnaś go posłuchać i ponownie znaleźć zatrudnienie gdzieś obok policji - wzruszyła ramionami.
- Nie, Shi. Nie teraz, gdy dowiedziałam się tylu złych rzeczy o Akatsuki.
- Nie rozumiem…
- Wiem dlaczego zginęła Matsuri. Ona nie popełniła samobójstwa.
- Słucham? - zdziwiła się.
Zaczęłam jej wszystko opowiadać z taką samą dokładnością co Sabaku. Co chwila mrużyła brwi, ale nie mogłam pojąć czy ze zdenerwowania czy ze zdziwienia. A może wcale mi nie wierzyła? Tak czy inaczej, mówiłam jej o zabójstwie Matsuri, narkotykach, które są testowane na pacjentach oraz o powiązaniach w policji i prokuraturze. Jej ciemne oczy przez chwilę przeogromne, jakby nagle zamiast tęczówek i źrenicy zawitała tam czarna dziura.
- Nawet nie wiem, co mam o tym sądzić, co powiedzieć - skomentowała. Zaczęła nerwowo pleść warkocza ze swoich niebiesko-szarych włosów.
- Też nie wiedziałam.
- Sora, tylko... - zawahała się - Jesteś pewna, że to prawda? No wiesz, masz dowody i wszystko? Akatsuki faktycznie jest podejrzanym zakładem i trochę się o nich naczytaliśmy. Na przykład ten materiał o Matsuri, pamiętasz?
- Ale? - jęknęłam lekko zirytowana.
- Ale mówimy tu o naprawdę poważnych przestępstwach. Zbrodniach zorganizowanych, dobrze prosperującej grupy wykształconych ludzi, którzy w wielu oczach są szanownymi lekarzami poświęcającymi swoje życie na ratowaniu obłąkanych. To właśnie ich próbujesz oskarżyć.
- Nikogo na razie nie oskarżam, Shiokami - sarknęłam i odeszłam od stolika, aby pójść po dolewkę picia. Zamiast pepsi wybrałam 7upa - Poza tym nie jesteś na służbie, więc nie traktuj tego jak donoszenie - przypomniałam niemiło, na co Yamana jedynie bezradnie westchnęła.
- Chciałam tylko powiedzieć…
- Wiem, co chciałaś powiedzieć - warknęłam, nerwowo machając ręką, przez co zwróciłam na siebie uwagę młodego kierowcy, który właśnie zajadał się frytkami. - Nie mam pewności czy to jest prawda i nie mam dowodów, ale intuicja…
- Intuicyjnie się z tobą zgadzam - odwdzięczyła się. - Akatsuki mi naprawdę śmierdzi - stwierdziła.
- Musze to jakoś sprawdzić, tylko jak? Inaczej nie da mi to spokoju - zaczęłam gładzić się po brodzie, próbując wymyślić cokolwiek. Jednak nic nie wpadało mi do głowy, a młody blondyn nie przestawał się na mnie gapić. Dopiero, kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnął się delikatnie, co było urocze i przeniósł wzrok na swoje jedzenie.
- Mówiłaś, że Uchiha są w to zamieszani, tak?
Oczy zaczęły jej się iskrzyć. Miała pomysł, przez co moja twarz rozpromieniała.
- Tak. Sasuke, Itachi, Obito, Fugaku…
- A co z Madarą - położyła ręce na stół. Wiedziałyśmy, że Yamana właśnie wpadła na dobry trop.
- Wścieka się na wspomnienie o swojej rodzinie i nie panuje nad sobą. Sabaku któregoś razu kazał mi się zapytać, dlaczego tak bardzo nienawidzi swej krwi, a on o mało mi ręki nie połamał. No i prawie zostałam wtedy zwolniona, jednak dali mi drugą szansę.
- Musisz zdobyć bezgraniczne zaufanie Madary. Bo najpierw trzeba się dowiedzieć, czy Sabaku mówi prawdę. Zawsze może zmyślać, przez złość i nienawiść do personelu za nieuratowanie jego ukochanej. Mówiłam ci, że był on dość zimnym i kontrowersyjnym gliniarzem. Nadal jego nazwisko to temat tabu.
- Czyli pierwszy punkt to Madara - westchnęłam. Byłam zadowolona, że mam jakikolwiek plan, a Shi mi przy tym pomaga, jednak już pierwszy podstawowy punkt budził wątpliwości. Wzbudzenie zaufania w tym pacjencie graniczyło, chyba niemal z cudem, a już raz próbowałam. Jeżeli drugi raz wpadnie przez to w furię, mogłam już szukać nowej pracy, chociaż pan Yahiko pewnie postarałby się o to w papierach, bym długo jej nie znalazła. Utakata pewnie by się cieszył, ale mi nie było ani trochę do śmiechu. Ryzykowałam bowiem nie tylko stratą roboty. Było coś ważniejsze. Najwyższa wartość z której Akatsuki prawdopodobnie kpiło i bez skrupułów jej pozbawiali - życie, ludzkie życie. Narażałam teraźniejszych i przyszłych pacjentów placówki, a z takimi myślami nie mogłabym normalnie żyć, nawet gdybym się przeprowadziła do innego miasta.
- Tak - zatrzymała się, a po chwili dodała: - Teraz opowiadaj jak tam z Utakatą?
Uśmiechnęłam się do niej cwaniacko, przypominając sobie dość gorącą ostatnią noc.


W pół do pierwszej. Dwie godziny temu obiecałam Utakacie, że za piętnaście minut do niego pójdę. Jednak kwadrans jak widać z lekka się przedłużył, ponieważ co chwilę powtarzałam sobie, że jutro sobota i będę mogła odespać, a później jakoś udobruchać szatyna.
Po spotkaniu z Shi, faktycznie rozpoczęłam misję zupełnego dogadania się z Madarą. Póki co nie poruszałam, żadnego drażliwego tematu, jedynie starałam się mu przypodobać. Powoli zaczął się na nowo do mnie przekonywać, po ostatniej wpadce, jednak nie było to zadowalające tempo. Jeżeli dalej tak będzie, to możliwe, ze za rok będę mogła mieć swoją drugą szansę. Uchiha był trudnym starszym człowiekiem, który naprawdę był chory na umyśle. Napady szału, ciche dni, mówienie o niestworzonych rzeczach, lub groźby i oskarżenia. Coś z tych wymienionych objawów zawsze towarzyszyło naszym spotkaniom. Inaczej miało się z Tayuyą. Kobietą, która jak dla mnie mogła ponownie wrócić do normalnego życia. Miała szansę na znalezienie pracy, chłopaka i szczęścia, którego znów zaczęła pragnąć.Póki co nie chciałam jej mówić o tym, że chcę ją wypisać ze szpitala. Chciałam jeszcze przez parę dni ją poobserwować i najpierw porozmawiać o tym z kimś ze stałego personelu.
Sama nie wiedziałam co o nich sądzić. Kiedy miałam na myśli Akatsuki, jako zakład i jako ich zbiorowość, to faktycznie wypełniała mnie nienawiść. Zaczęłam na nich patrzeć nie jak na bohaterów, a jak na upiory, które bezczelnie igrają z całym światem, w którym żyją. Nawet mogłam sobie wyobrazić jak Kisame, Kakuzu czy Hidan z diabelskim uśmiechem wstrzykuje jakieś gówno, lub daje tabletkę młodemu pacjentowi, który był Bogu ducha winien temu, iż się tu znalazł.
Gdy jednak zaczęłam myśleć o nich jak o osobnych jednostkach, a szczególnie o Deidarze, Konan, Yahiko, Nagato czy nawet i Sasorim to cała nienawiść znikała. Teoria o narkotykach wydawała mi się wtedy wyssana z palca i tak samo śmieszna jak teoria spiskowa o bazie nazistów na księżycu. Nie chciało mi się po prostu wierzyć, że ten miły blondyn, który od razu mnie zaakceptował mógłby robić, albo chociaż i ukrywać takie świństwa. Nie. Nie i koniec. Deidara nie potrafiłby zrobić czegoś takiego i tego byłam pewna, dlatego podsunęła mi się kolejna myśl. Może Akatsuki było podzielone i tylko połowa się w to bawiła. Zawsze jest lepiej, kiedy mniej osób o czymś wie, tym bardziej kiedy jest to zabronione przez prawo i moralność. Istnieje wtedy o wiele mniejsze ryzyko. Stwierdziłam, że nie jest to głupie i miało swój sens. Niestety nadal nie miałam do niczego pewności, póki Madara nie odpowie na to ważne pytanie: Czemu nienawidzi swojej rodziny?
To pytanie Sabaku podsunął mi już dość dawno, ale wtedy nie spodziewałam się, ze może chodzić o coś takiego.
Zaczęłam czytać kolejną stronę o narkotykach w kraju. Przeczytałam już ich dziesiątki w tym kilka o violinie. Faktycznie, nie była żadną starą dobrze znaną substancją, jednak szybko podbiła rynek. Na pytanie, na kim są próbowane nowe substancje psychoaktywne, wyświetliło mi się osiemdziesiąt procent artykułów z nagłówkiem Biedni Narkomani, a pozostałe dwadzieścia to Zbuntowana młodzież. Ani słówka o psychiatryku, nic, żadnego tropu.
Moje zmęczone oczy zaczynały dawać o sobie znać, dlatego przeczytałam ostatni bezsensowny artykuł o złapanych dilerach kokainy i zamknęłam laptopa. Kiedy kładłam się spać, było po drugiej. Czas naprawdę zbyt szybko płynął.
Obudziłam się o równo o dziesiątej. Spojrzałam w bok, gdzie powinnam napotkać ciało mojego ukochanego, ale niestety zamiast jego była jedynie zwinięta pościel. Chwilę wsłuchiwałam się w krople deszczu, które brutalnie uderzały o szybę. Wstałam niechętnie, owinęłam się brązowym, puszystym szlafrokiem, który niedawno kupiłam na wyprzedaży i poszłam do salonu, gdzie jak się domyślałam, siedział Utakata. Wpatrywał się w telewizję, nawet nie odwracając od niej wzroku, kiedy usiadłam blisko niego i oparłam głowę na jego ramieniu. Westchnęłam cichutko, czując narastającą niepokojącą atmosferę.
- Ja tego dłużej nie zniosę, Sora - powiedział w końcu.
- Wiem, przedłużyło mi się trochę, wczoraj - odparłam smutnym głosem, na który on był już chyba znieczulony.
- To będzie się ciągnęło w nieskończoność. Wszystko zaczyna tracić sens, który kiedyś miało.
- Aż tak ci ta moja praca przeszkadza?
- Tak. A ty kompletnie nie zważasz na to co ja czuję, nawet nie udajesz. Żyjesz tym wariatkowem dwadzieściacztery na dobę i najlepsze jest to, że nie widzisz problemu - sarknął. - Jak przyjechałem, to naprawdę myślałem, że coś się zmieniło, polepszyło, ale to była tylko iluzja. Albo inaczej, ładnie zapakowana przykra prawda.
- Naprawdę już nie jest tak, jak przedtem - zapewniłam, chociaż wiedziałam,  jest to tylko w połowie prawda.
- Po prostu zastanów się, co jest dla ciebie ważne - spojrzał na mnie i wstał. Dopiero teraz zauważyłam, że jest już ubrany - Wychodzę - oznajmił.
- Gdzie? - zapytałam zdziwiona, kiedy przekraczał próg pokoju.
- Umówiłem się ze starymi kolegami.
- A za ile będziesz?
- Za piętnaście minut - rzucił zirytowanym głosem i wyszedł.

- Gaara, jaką ja do cholery mam pewność, że ty mówisz prawdę? - spytałam, nagle podnosząc nieco głos i przerywając naszą wcześniejszą rozmowę o ludziach, którzy żyją bez marzeń i czasem są szczęśliwsi od tych, co je mają. Spojrzał na mnie zdziwiony, jednak po chwili skapnął się, o co mi chodzi.
- Żadnej - odparł bez ogródek i wzruszył ramionami.
- Właśnie, a wiesz co jest najśmieszniejsze? To, że ci wierzę - warknęłam zła na swoją zbyt dużą łatwowierność i usiadłam na jego łóżku - To dlatego kazałeś mi się spytać Madary, prawda?
- Tak.
- A powiedz, dlaczego mi to wszystko powiedziałeś?
Zmarszczył śmiesznie czoło, a zaraz potem odwrócił głowę w stronę okna, które w końcu nie było mokre od deszczu. Sama do końca nie wiedziałam, czemu się o to zapytałam. Być może w głębi serca, chciałam, aby powiedział mi parę miłych, ciepłych słów, których nie mogłam usłyszeć od Utakaty. Przez weekend jeszcze bardziej zdążyłam się pokłócić ze swoim ukochanym, przez co mój humor uległ znacznemu pogorszeniu. Niestety nie mogłam też liczyć, że usłyszę od czerwonowłosego jakiekolwiek dobre słowa, które chociaż trochę podniosą mnie na duchu.
- Czy to ważne - mruknął beznamiętnie. - Powiedziałem to powiedziałem, gdybyś miała trochę oleju w głowie, zwolniłabyś się z tego miejsca, ale cóż… Nie wszyscy potrafią wyciągać wnioski i umiejętnie oceniać sytuację - spojrzał mi w oczy, które zalała fala zdenerwowania. O czym ja myślałam? O jakichkolwiek dobrych uczuciach ze strony Sabaku nie było mowy.
- Łżesz, Sabaku i dobrze o tym wiesz - nie dałam się tak łatwo sponiewierać i przyjęłam taktykę ofensywno-defensywną. - Sam, któregoś razu wspomniałeś, że nadal czujesz się policjantem i wkurza cię ta niesprawiedliwość - zauważyłam.
- Wkurza mnie też to, że drążysz temat, który został już zamknięty - powiedział chłodno - Ale jakoś nic z tym nie robię.
- Chcesz, aby dosięgła ich sprawiedliwość, prawda? - nie zważałam na jego irytację i wzrok ciskający we mnie gromami. Na chwilę nawet zapomniałam, że zamordował on człowieka i że jest zimnym skurwysynem, który jeszcze niedawno bawił się moimi uczuciami jak tylko chciał.
- Dużo rzeczy bym chciał - mruknął.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć, że mówiąc to wszystko, myślałeś, że zaraz o tym zapomnę i będę żyć dalej. Albo, że zwolnię się z pracy i zapomnę o tym miejscu i znajdę zatrudnienie w jakimś zwykłym szpitalu lub ośrodku wychowawczym. Zanim zdecydowałeś się wyjawić mi te informacje, zbadałeś mnie na wylot, sprawdzałeś mnie jakimiś swoimi głupi zagrywkami. Igrałeś ze mną, aż stwierdziłeś, że chyba się nadam. Tak było - syknęłam, na co Sabaku się zaśmiał.

- Naprawdę wierzysz w to, co mówisz? - powiedział przez chichot, który jeszcze bardziej mnie drażnił. - Chyba się z leka przeceniasz, droga Naoto. Poza tym to ty jesteś lekarzem, nie ja, więc nie mogę nic, ani nikogo badać. Jestem jedynie byłym policjantem, który sobie trochę nie poradził.
Kiedy śmiech ucichł, ponownie włożył na twarz maskę obojętności, chociaż w oczach tliła się pogarda dla świata. Przez chwilę miałam ochotę plasnąć mu w twarz, aby wytargać za te lekko przydługie, czerwone kudły, za to, że nadal traktuje mnie jak nic, chociaż tak bardzo się przede mną otworzył. Chciałam w końcu krzyknąć mu w twarz, aby przestał udawać i zgrywać tak beznamiętnego twardziela.
- Wierzę - prychnęłam, co go chyba lekko zdziwiło. - I wiem, że jeżeli faktycznie twoje słowa się potwierdzą, nie zostawię tak tego. A ty będziesz mógł nadal siedzieć na dupie i dumać nad całym beznadziejnym światem.
- Nie - rozkazał ochrypłym głosem. Zabrzmiało to jak przebudzenie się dzikiej zwierzyny.
- To nie ty o tym decydujesz.
- Powiedziałem ci o tym, bo nie chcę, aby jakakolwiek wartościowa osoba dusiła się w tym miejscu i była ciągle narażona na to zło. Powiedziałem ci o tym, bo chce, abyś stąd uciekła. I pewnie kolejnej osobie, która tu przyjdzie i okaże się, że nie jest zepsuta, również to powiem. Tego miejsca już nie zmienię, a ich nie zamknę, ale mogę ochronić te dwie czy trzy osoby, bo faktycznie jestem policjantem - wyznał w końcu przez zaciśnięte zęby. Chociaż tego nie powiedział wprost, to przekaz był jasny. Chciał chronić mnie i kolejnych nowych adeptów. Przypominało mi się jak na spotkaniu z niektórymi członkami Akatsuki, powiedzieli, że dużo nowych pracowników rezygnowało właśnie przez Sabaku. Tylko, że oni ponoć nie wytrzymali pierwszej gry wstępnej czerwonowłosego.
- Widzisz, powinieneś mnie zrozumieć, chociaż faktycznie lekarzem nie jesteś. Zostałam medykiem, bo chcę uratować jak największą ilość osób, i uwierz mi, do końca życia bym nie zasnęła, gdybym tak zostawiła tyle istnień na pastwę eksperymentów narkotykowych. Nie wybaczyłabym sobie tego, dlatego już postanowiłam. Jednak najpierw muszę mieć pewność.
- Twoim zadaniem tutaj było ratowanie trzech pacjentów, prawda? - zaczął nerwowo oddychać. Wstał z łóżka, aby pokręcić się po pokoju, a po chwili stanąć nade mną. - Nie wiem jak sprawy się miewają z Tayuyą i Madarą. Chociaż podejrzewam, że z Uchihą kiepsko. Pomijając, mnie uratować już nie możesz, bo nie ma na to sposobu, jednak jest coś co możesz dla mnie zrobić, a raczej nie zrobić…
- O co ci chodzi - zadarłam głowę do góry, aby móc widzieć jego wzrok. Nie pamiętam momentu,  w którym to jego lazurowe tęczówki mnie zahipnotyzowały i mogłam w nie patrzeć godzinami. Chociaż były zimne i przyprawiały o dreszcze, to jednak ich widok uzależniał.
- Nie rób tego. Nie zadzieraj z silniejszymi - mówił, wyraźnie akcentując każde słowo. - Nie rób tego, dla mnie.

*violina - narkotyk z książki Nesbo "Upiory". Nie istnieje w realnym świecie.

Miało być 25, ale jeżeli w następnym tygodniu do środy znajdę czas na napicie się wody, to będzie okej.
Z tego rozdziału jestem już o wiele bardziej zadowolona. Pisało mi się go naprawdę całkiem dobrze i zaraz po skończeniu tego wzięłam się za szóstkę.
GO jest półmetkiem. Tak to opowiadanie nie będzie miało więcej niż 10 rozdziałów. I chyba nawet dzięki Bogu, bo lepsze są krótsze opowiadania.
Miałam wgl tyle tutaj do powiedzenia, a jak przyszło co do czego to chyba jedynie co chcę to bardzo podziękować za komentarze i wszelkie uwagi. 
Naprawdę. 
Na serduszku aż się ciepło robi i Gaara się cieszy.

P.s. Jeżeli jest tu jaki czytelnik mojego starego Testamentu. To uwaga reaktywacja idzie pełną gębą i zaraz po tym opowiadaniu będzie wielki Come back ulepszonego Testamentu ♥

Dziękuję no i wszystkiego dobrego we wrześniu.




3 komentarze:

  1. Rozdział jest naprawdę wspaniały. Wycisnął ze mnie łezkę. Taki piękny. Postać Gaary jest tak wspaniała, naprawdę dobrze idzie ci tworzenie postaci tajemniczych. Na wieść o reaktywowaniu Testamentu skacze z radości pod sam sufit :D
    Życzę duuuurzo weny i z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku myślałam, że będzie to takie zwykłe romansidło, no ale przecież pisze to sama Neko, więc od razu mogłam załapać, że będzie tutaj jednak coś więcej. I chociaż byłam tylko jednym z wielu cieni zaglądających tutaj, (o boże jak to brzmi) to postanowiłam pozostawić po sobie ślad. Szkoda mi Gaary i mam dziwne przeczucie, że to jednak źle się skończy, że oni ją zlikwidują.
    Czekam na więcej!
    Pozdro!
    Wciąż ta sama wkurwiająca Nami

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam to opowiadanie. Zaczyna się robić ciekawie. Sora, od początku wydawala się taka dość ciekawska osóbka, wiec spodziewałam się ze prędzej czy później zdecyduje się na wyjaśnienie tej sprawy. Mam mieszane odczucia do Akatsuki, tak jak Sora, Deidara, Yahiko czy Konan nie wyglądają na takich jak reszta, ale znowu nie zawsze wszystko jest takie na jakie wygląda. Może porostu dobrze się maskują, no nie wiem. Biedna Matsuri, biedny Gaara, ale nie dziwie mu się ze zabij Orochimaru. Sora i Mats w swojej dociekliwosci wydają się podobne, może mają ze sobą więcej wspólnego dlatego Gaara zdecydował się jen powiedzieć prawdę i zaufać. Shi, mam nadzieje ze jej pomoże a nie stwierdzi ze przesądza i zostawi sama z tym wszystkim. Widzę że Uchiha mają wiele wspólnego ze sprawą. Utakata, hmmm z jednej strony go rozumiem, przecież praca w Akatsuki jest nie bezpieczna. Ale z drugiej, tej sprawy nie można tak zostawić.
    Cóż czekam na następny rozdział. Dużo weny Neko :)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała
Mayako
Głęboki Off